Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

INFORMACJE
Czarna seria zatruć dzieci
Zły dotyk pana nauczyciela wuefu
Alkoholu nie kupisz nocą
Silna kobieta z talentem
Znowu podwyżka za wywóz śmieci
Nowa sekretarz miasta Iławy
Hulajnogi blokują miasto
Kto wreszcie zlikwiduje szlabany?
Kolejna porodówka zlikwidowana
Szef zapłaci za zmarłego pracownika
Koniec ery Adama Żylińskiego
Zabił ją narkotyk
Odeszła legenda sportu
Nie żyje Aleksandra Zecha
Iga Świątek i Agnieszka Radwańska polubiły Iławę
Droższe bilety autobusów miejskich
Czy ktoś kradnie nawet woreczki na psie kupy?
Paszport wyrobisz w Iławie!
Czy przewodniczący Brzozowski straci mandat?
Znany muzyk jazzowy oskarżony o pedofilię
Więcej...

INFORMACJE

2013-05-08

Adam Żyliński: Wracam wyrywać kilka chwastów


Ta rozmowa odbiła się głośnym echem w całym kraju! Poseł Adam Żyliński najpierw czytelnikom Kuriera ujawnia powody swojej decyzji o złożeniu legitymacji partyjnej Platformy Obywatelskiej, a także uchyla rąbka tajemnicy gorących napięć w lokalnym światku politycznym oraz zapowiada na przyszły rok walkę o fotel burmistrza Iławy.




JAROSŁAW SYNOWIEC: – Panie Pośle, tyle się dzieje wokół Platformy Obywatelskiej, zarówno na pułapie krajowym, jak i lokalnym, a Pan milczy! Czyżby był to jakiś nowatorski sposób uprawiania polityki przez Pana...?

ADAM ŻYLIŃSKI: – Proszę nie rozpoczynać rozmowy od forsowania niesprawiedliwych osądów. Co drugi tydzień spędzam w Warszawie, a w tygodniu nie sejmowym przyjmuję interesantów w biurze poselskim w Iławie. Po każdej takiej wizycie redaguję listy do najróżniejszych instytucji. Musi mi też starczyć czasu by pojechać tam, gdzie mnie chcą: do Lubawy, Zalewa czy innych sąsiadujących z iławskim powiatem miejscowości. Mam co robić każdego dnia.

– ...ale wyraźnie unika Pan wystąpień publicznych. Dlaczego? Nie ma Pana w mediach. Dlaczego?

– A to akurat prawda. Niestety, na moją obecność w krajowych nie ma co liczyć. Takich parlamentarzystów jak ja, zupełnie nieatrakcyjnych dla uprawiających dziennikarskie rzemiosło, jest na Wiejskiej bez liku, gdzieś około trzech czwartych ustawowego składu sejmu. Żaden z nas nie przydźwiga na mównicę słoików z karaluchem, mirabelką czy szczawiem. Nie wzbudzimy zainteresowania jakąś obraźliwą dla konkurencji tyradą i nie wypełnimy publicystycznego programu w TV, czy radiu karczemnym sporem opartym na metodzie przekrzykiwania się w dyskusji. Z kolei na pułapie lokalnym wydaje mi się, że wypowiadam się w sposób swobodny, bez lęku, zachowując właściwe proporcje, bez nadpobudliwej częstotliwości i hałaśliwej nachalności.

– Jednak na lokalnym podwórku, w trakcie tzw. oficjałek już dawno zauważono Pańską uporczywie powtarzającą się nieobecność...

– To również prawda. W Iławie świadomie przez gospodarzy, z reguły działaczy PO, nie jestem zapraszany na większość uroczystości. Czasami otrzymuję jakieś zaproszenie listem poleconym, za potwierdzeniem odbioru. To ma być w swym założeniu wyrafinowana forma zastawiania na mnie pułapki. Ot, takie gry salonowe w wykonaniu ludzi pozbawionych kindersztuby. Tymczasem oni nawet nie przypuszczają jaką frajdę sprawiają mi takim zachowaniem, bo ja chronicznie nie znoszę partyjnych, drewnianych, wiecznie tych samych przemówień, perorowania do mikrofonu o mitycznych zasługach i całego tego napuszonego przedstawienia, którego przesłanie zazwyczaj kompletnie rozmija się z odczuciem tzw. ulicy. A taki klimat nagminnie towarzyszy oficjalnym spotkaniom w Iławie.

– Jak tak Pana słucham, to mam nieodparte wrażenie, że rozmawiam z potencjalnym samobójcą. To, co Pan teraz mówi, to autodestrukcja w klasycznym wydaniu. A gdzie w tym wszystkim propaganda sukcesu, potrzeba publicznego zaistnienia za wszelką cenę, skuteczny pijar i nieustanny lans...?! A na dodatek, próbuje Pan podkopać fundament działania każdej władzy, to znaczy: zamiłowanie do publicznej celebry!

– A czy był Pan uprzejmy dostrzec, że w stanie, nazwijmy to umownie „permanentnego pozostawania sobą”, trwam od samego początku pojawienia się w iławskim życiu publicznym? Oczywiście, cena jaką przychodzi mi za to zapłacić potrafi być bardzo wysoka, ale, tego jestem pewien, ostateczny bilans takiego zachowania zawsze pozostanie dodatni. Proszę zauważyć, że – raz lepiej, raz gorzej – funkcjonuję w życiu publicznym Iławy od 1990 roku.

– Łatwo postawić zarzut, że to stanowczo za długo...

– Łatwo. I będzie to zarzut z rodzaju tych uświęconych naszą rodzimą, tak bardzo swojską tradycją. W wielu demokracjach cieszących się nieprzerwanym kilkusetletnim dorobkiem, szczególnie w krajach Europy Zachodniej, np. lokalni włodarze potrafią sprawować swój urząd 20-30 lat i nikomu to nie przeszkadza. Jeśli mer, landrat, burgemeister, czy jak tam byśmy go nazwali, nawiąże pożądane, nacechowane dobrą wolą, komunikatywne relacje z mieszkańcami i potrafi rozliczyć się z każdego dnia swojej pracy, a całości jego działań towarzyszy przejrzystość intencji. Europejskiemu podatnikowi przez myśl nie przejdzie, by próbować to zmienić. Tamtejszego wyborcę najzwyczajniej nie stać na emocjonalne wyskoki czynione pod wrażeniem chwili.

– Pozostańmy przy haśle „burmistrz”. Tu i ówdzie słychać pogłoski, że rozważa Pan podjęcie próby powrotu do ratusza...

– Wyobrazi Pan sobie, że po moim odejściu z iławskiego magistratu zawsze myślałem o powrocie. Szczególnie wtedy, gdy zbliżały się kolejne wybory samorządowe. Kochałem tę robotę. Kierowanie iławskim samorządem traktowałem w kategoriach wyznania wiary. I nie ma w tym stwierdzeniu cienia nadużycia. Należałem do tej bardzo nielicznej grupy szczęściarzy, którym przytrafił się wielki dar pogodzenia pracy zawodowej z życiową pasją.

– Co więc stało na przeszkodzie, by podjąć starania o powrót do ukochanego budynku, któremu przecież Pan przywrócił godne miano ratusza?

– Odpowiedź jest, wbrew pozorom, bardzo prosta. W roku 2006 uznałem mój start w wyborach na burmistrza Iławy za przedwczesny. Ówczesny burmistrz Jarosław Maśkiewicz przeżywał swe bardzo trudne chwile na wokandzie sądowej. Zwyczajnie nie chciałem sprawiać wrażenia, że żeruję na jego niepowodzeniach. Ponadto nie byłem jeszcze emocjonalnie przygotowany na taką rywalizację. Później, w 2010 roku, chociaż już wiedziałem wszystko o możliwościach sprawczych Włodzimierza Ptasznika i fatalnym wpływie, jaki mają na niego jego partyjni mocodawcy, pozostawały we mnie resztki empatii do tego człowieka. Nie chciałem stawać mu na drodze do reelekcji. Pan Ptasznik jednak, bez najmniejszych skrupułów, zrewanżował mi się okrągły rok później, demonstrując w lokalnych mediach zachowanie, które zapewnia nieśmiertelność poglądowi, że zajmowanie się polityką to bardzo brudne zajęcie.

– Nie odpowiedział Pan na moje zasadnicze pytanie. Czy będzie się Pan ubiegał o fotel burmistrza Iławy w przyszłym 2014 roku?

– Po tym, co wydarzyło się na naszej iławskiej scenie politycznej jesienią 2011 roku, moja odpowiedź wydaje się oczywista: tak. Po brutalnym ataku przepuszczonym na mnie przez lokalny, samorządowy establishment poczułem się uwolniony od wszelkich rozterek natury moralnej. Nic mnie już nie powstrzymuje, by spojrzeć w stronę iławskiego ratusza tak jak kiedyś, odważnie i trochę marzycielsko, ze świadomością ile można by czerpać osobistej satysfakcji z uruchomienia procesu nazwanego roboczo „mentalnym połamaniem stwardniałego układu kostnego w naszym mieście i złożeniem kości od nowa”.

– To brzmi trochę groźnie!

– To nie ma brzmieć groźnie, lecz obrazowo.

– Czy jest Pan świadom, jaką wywoła burzę w lokalnym, politycznym światku swoją deklaracją? Pan, zdawać by się mogło wytrawny polityk, bardzo nieroztropnie ogłasza swój udział w lokalnych wyborach, które odbędą się za półtora roku...

– Być może taki wyraźny sygnał niezbyt odpowiada strategicznej poprawności, ale to jak najbardziej uczciwy przekaz z mojej strony, skierowany przede wszystkim do szerokiej opinii publicznej. Nie mam zamiaru się krygować, rozkładać swoją decyzję na raty, rozpisywać scenariusz przypominający kiepską operę mydlaną. Będę ubiegać się o stanowisko burmistrza Iławy w najbliższych wyborach samorządowych. Powodów ku temu jest wiele. I nic do rzeczy mają tu moje osobiste urazy do konkretnych osób. Po prostu: nasze iławskie środowisko dramatycznie krzyczy o zmiany, o zbudowanie, praktycznie od nowa, pozytywnych międzyludzkich relacji.

– Czeka Pana zderzenie z gęstą siecią lokalnych powiązań, wzajemnych zależności. Wszędzie w podległych miastu jednostkach budżetowych, spółkach komunalnych, organizacjach pozarządowych rozesłane zostaną wici: „Uwaga! czujcie się zagrożeni, potwór nadchodzi”.

– Bardzo zgrabnie to Pan ujął. Szkopuł w tym, że nie spadam z księżyca, bo wielu iławian średniego i starszego pokolenia zna mnie doskonale i na niewiele zdadzą się odprawiane nade mną egzorcyzmy. Nic się nie zmieniło. Nadal pozostaję otwartym na poglądy innych. Bardzo cenię sobie wielowątkową dyskusję na najróżniejszych płaszczyznach z każdym, kto ma coś interesującego do powiedzenia. Z tych, którzy chcą ze mną współpracować staram się wydobyć wszystko co w nich najlepsze. W moim odczuciu każdy człowiek przedstawia określoną wartość i wymagający zdefiniowania potencjał. Nieznane są mi takie pojęcia jak małostkowa zazdrość o dokonania podległych pracowników. Nie znoszę donosicielstwa i terroryzowania ludzi, którzy w jakikolwiek sposób mogą być ode mnie zależni. Nie są to jakieś wybitne cechy, których stałem się posiadaczem dostępując łaski objawienia. Można je podsumować jednym słowem: normalność, która niestety w dzisiejszym życiu publicznym staje się co raz bardziej deficytowym towarem.

– A czy pamięta Pan, wycelowaną w Pana, osławioną już zbiorową fotografię wyborczą na scenie amfiteatru z ostatniej kampanii parlamentarnej?

– Niestety, w naszym mieście wyraźnej erozji uległ pewien bardzo ważny obyczaj, który kiedyś tak starannie pielęgnowałem. W czasach mojego równoczesnego burmistrzowania, szefowania partii w województwie i posłowania, starałem się zaoszczędzić angażowania się w bieżącą, partyjną działalność całej, przecież niemałej rzeszy podległych mi pracowników. Wyjątek stanowiły dwie osoby: Bożena Cebulska, sekretarz regionu UW oraz Wojciech Żmudziński, mój poselski asystent. Bardziej powściągliwie się nie dało, musiałem mieć jakiś pas transmisyjny. Administracja publiczna plus wszelkie organizacje pozarządowe dla własnego dobra powinny jak najdalej trzymać się od bieżącej polityki, by zachować świeżość, obiektywizm i ustrzec się przed paskudnym określeniem: lokalna sitwa. Nawet najdrobniejsze wymuszanie publicznego poparcia na osobach w różny sposób uzależnionych od aktualnej władzy, jest przejawem wyjątkowego cynizmu, bo przynosi tym ludziom niemal traumatyczne doświadczenie. Na feralnym zdjęciu, o którym Pan wspomniał, wystąpiło wielu dyrektorów, prezesów, urzędników, szefów stowarzyszeń, czerpiących na swe utrzymanie z samorządowego budżetu. Kontekst tej fotki był oczywisty i myślę, że kilku skądinąd sympatycznym iławianom odbija się do dzisiaj dokuczliwą czkawką.

– A jak się Panu podobają takie utarte powiedzenia, jak: „Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”, czy „odgrzewane kotlety”, albo też „zgrana karta”... Przecież nietrudno przewidzieć, że takimi właśnie określeniami zostanie Pan zaatakowany przez swoich konkurentów.

– Wiem, wiem... Szczególnie uroczo zabrzmi to w ustach tych, co to aktualnie tak gorączkowo politykują w obydwu gmachach iławskiej administracji samorządowej. Bezrefleksyjne powtarzanie powiedzenia, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” powoduje, iż dawny, nieznany autor tych słów w grobie się przewraca. Jestem przekonany, że miał zupełnie inne intencje. Nie można wejść do tej samej rzeki, bo ona w każdym ułamku sekundy staje się inna. Nurt rzeki nieustannie przeistacza świat przyrody, jaki jest jej udziałem. O wiele wyżej cenię sobie aforyzm greckiego filozofa Heraklita: „Panta rhei… Wszystko płynie i nic nie pozostaje takie samo”. Dokładnie tak dzieje się z każdym z nas i z naszym bliższym i dalszym otoczeniem. Trzymajmy się tego mądrego przekazu, zadziwiającego swym prostym ujęciem.

– Ale „odgrzewanym kotletem” można by w Pana cisnąć, co...?

– Niekoniecznie, bo taki rzut mógłby skaleczyć wielu innych, Bogu ducha winnych ludzi. Wszyscy, poprzez swe wieloletnie zajęcia, do których zrywamy się sumiennie każdego ranka z niezachwianym uporem, mimowolnie stajemy się takim, dzień w dzień „odgrzewanym kotletem”. Dlatego to powiedzenie zaliczam do tych z gatunku najbardziej bezmyślnych i jego mechaniczne powtarzanie nikomu splendoru nie przynosi. Te określenie spuentować można jeszcze gorzej. A tak nawiasem mówiąc, to mało uprzejme z Pana strony, że nie próbuje Pan dla przeciwwagi sięgnąć do określeń typu „wielki powrót” i temu podobne. Nasza rozmowa miałaby znacznie sympatyczniejszy charakter...

– Przykro mi, nigdy nie słynąłem z komplementów, dlatego zapytam wprost: czy nie obawia się Pan opinii, rozpowszechnianych przez politycznych nieprzyjaciół, że kończy się Panu kadencja w Sejmie i dlatego próbuje się Pan załapać na samorządową fuchę?

– Wygłaszanie takiej opinii to uderzenie poniżej pasa i bardzo prosto można taki pogląd w każdą stronę przekierować. Na przykład oznajmiając staroście Maciejowi Rygielskiemu, że on próbuje „załapać się” na trzecią kadencję urzędowania. Można też obrobić plecy Krzysztofowi Harmacińskiemu i wskazać, że on już sam nie wie co ze sobą zrobić, bo raz kandyduje na wójta, drugi raz do sejmu, a za trzecim razem rozważa swoją kandydaturę na burmistrza Iławy. Można by jeszcze zastanowić się nad radną sejmiku województwa Bernadetą Hordejuk, która znowu zechce się „załapać”. Możliwości kierowania takich ocen do wybranych osób jest nieskończona ilość. Ale taki tok rozumowania jest wysoce nieelegancki i dla mnie nie do przyjęcia. Żyjemy w wolnym kraju. Jeśli ktoś posiada odpowiedni do możliwości polityczny temperament, jest pewien swoich kompetencji, to ma pełne prawo składać swoją imienną ofertę na każdym poziomie przestrzeni publicznej. Do czego zachęcam wszystkich moich, jak Pan to określił, politycznych nieprzyjaciół. Ostatecznie to wyborca nas zweryfikuje.

– Ostatnia kwestia z repertuaru nieprzyjemnych. Usłyszałem ostatnio od prominentnego lokalnego działacza, że Pan nic nie robi dla Iławy...

– Święte słowa, jednak pod warunkiem, że odpowiednio doprecyzujemy to pojęcie. Faktycznie dla aktualnych iławskich władz nic już nie robię od dłuższego czasu. I nie mam zamiaru robić dla nich czegokolwiek na tzw. gębę. Ostatni raz indywidualnie i skutecznie zaangażowałem się w dofinansowanie przez Ministerstwo Sportu bazy wioślarskiej nad Jeziorakiem i przeniesienie siedziby agencji rolnej z Lubawy do Iławy. Daruję sobie opis podwórkowego cwaniactwa, jakie towarzyszyło ostatecznemu skwitowaniu tych starań. Dlatego będę wspierał działania tych władz tylko wówczas, gdy zwrócą się do mnie w formie pisemnej. Natomiast kategorycznie odrzucam takie oskarżenia w odniesieniu mnie do mieszkańców Iławy, bo na miarę swoich możliwości im służę pomocą zawsze. Moje biuro poselskie od początku swego istnienia pełni dodatkową funkcję biura skarg, wniosków i zażaleń do wszystkich instytucji o charakterze publicznym.

– A jak Pan odbiera otwarty konflikt, jaki powstał na linii minister Piotr Żuchowski a wójt gminy wiejskiej Krzysztof Harmaciński.

– Nie było mnie przy tym. Mogę jedynie pokusić się o krótką charakterystykę obydwu głównych bohaterów. Piotra Żuchowskiego bardzo cenię. Lubię z nim współpracować. Bardzo dobrze wspominam jego wsparcie w zarządzie województwa, gdzie wspólnie pielęgnowaliśmy iławskie aspiracje. Dzisiaj bardzo ubolewam, że są ludzie w Iławie, którzy próbują nadszarpywać jego reputację, nie szanując bezspornego faktu, że to pierwszy w historii naszego iławskiego regionu Sekretarz Stanu w polskim rządzie. Ja zawsze mogę na niego liczyć i w rewanżu on zawsze może liczyć na mnie. Tymczasem Krzysztofa Harmacińskiego krótko po wyborach samorządowych w 2010 roku zupełnie przestałem rozumieć. Mam ograniczone zaufanie do osób nieprzewidywalnych, dlatego Wójta Gminy Iława omijam szerokim łukiem.

– Jak władze Platformy Obywatelskiej mogą odebrać dziś Pański samorządowy rokosz? Nie obawia się Pan usunięcia z partii?

– Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia po tych wszystkich manewrach, jakich doświadczyłem od iławskich działaczy PO. Zresztą, to nie tajemnica, że dopiero co 30 kwietnia br. już opuściłem Platformę. Tym bardziej, że moja obecność w tej partii dawno stała się fikcją. Z powszechnie znanych powodów od 4 lat nie byłem na posiedzeniu koła PO w Iławie, a od blisko 2 lat nie pojechałem na posiedzenie Rady Regionalnej w Olsztynie. Jednak z mojego klubu w sejmie nie odejdę, bo to kwestia zasad, odpowiedzialności i zwykłego poczucia przyzwoitości, więc dołączę do kilkunastu kolegów, którzy pracują w klubie PO pozostając poza partią.

– W ten sposób czy nie utraci Pan swojego zaplecza, bezcennego w każdych wyborach...?

– Pan raczy żartować. Moim naturalnym zapleczem zawsze byli i, mam nadzieję, że nadal są mieszkańcy Iławy. Ostatnią rzeczą jakiej bym pragnął, to dźwigać na swoich barkach zaplecze partyjne, czyli niecierpliwie przebierającą nogami klientelę oczekującą najróżniejszych przysług, przywilejów czy apanaży w kolejnej kadencji samorządu. Byłby to ciężar nie do zniesienia. To nie w moim stylu. Uważam, że największą zmorą dzisiejszego samorządu terytorialnego jest jego monstrualne upartyjnienie. I wyjątkowo rażący widok: kwiatuszki przypięte do grubego kożucha w postaci gorliwych aktywistów partyjnych pełniących równocześnie służbę na różnych stanowiskach administracji publicznej. To karykaturalny dysonans, bardzo szkodliwy dla samorządowej idei.

– W takim razie na co tu czekać? Ostróda i Elbląg świecą przykładem udanej akcji referendalnej. Może w Iławie też warto przyspieszyć bieg wydarzeń...

– To najgorszy z możliwych scenariuszy. Referenda dotyczące odwołania lokalnych władz skłócają wszystkich ze wszystkimi. Wyzwalają niebywałe podkłady agresji. Pozostawiają po sobie spaloną ziemię i nieodwracalne urazy. Gojenie ran trwa później wiele lat. Iławska społeczność na takie pobojowisko nie zasługuje. Nam potrzebny jest spokój i zachowanie zdrowego rozsądku. Na wszystko przyjdzie właściwy czas. Nie wolno psuć tak bezcennego zjawiska, jak wspólnotowa integracja. Jeśli nawet się różnimy, to różnijmy się pięknie. Z pięknego ogródka do wyrwania jest tylko kilka silnie toksycznych chwastów.

– Na koniec proszę o kilka bezpośrednich zdań do czytelników z Iławy i regionu...

– Czytelników Kuriera proszę przede wszystkim o cierpliwość i zrozumienie dlaczego moje aktualne usytuowanie w Iławie jest tak mocno skomplikowane. Taki jest mój wybór. Pomimo tych niedogodności, cały czas funkcjonuję w naszym mieście. Jeśli ktokolwiek z iławian zechce spotkać się ze mną, by zgłosić jakiś problem, czy też najzwyczajniej będzie chciał pogadać, to serdecznie zapraszam. Zawsze można telefonicznie lub osobiście się ze mną umówić w biurze poselskim przy ul. Królowej Jadwigi 28c. Iława jest moim szczególnym miejscem na ziemi. Tu przede wszystkim byłem, jestem i zawsze będę do dyspozycji współmieszkańców.

wysłuchał i notował:
JAROSŁAW SYNOWIEC




Adam Żyliński opuścił Platformę Obywatelską.
Kwiecień 2013.


  2013-05-08  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
107002059



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.