Wiesław Niesiobędzki
Już nie mogę wytrzymać w tej Iławie naszej, lasami zewsząd otoczonej. Co to za miasto? Pracy ludzie tu jak nie mieli, tak nie mają. Rozrywki takoż brak. Gdyby chociaż jedna kawiarnia tutaj była taka co się zowie. Albo restauracja przyzwoita z kuchnią wyśmienitą i tańcami na parkiecie, obsługą dyskretną... A tu, poza pijalniami piwa na byłym cmentarzu w parku, zajazdem naprzeciwko też nekropolii (obecnej), kilkoma disco-polo bistro numer osiem – nie ma nic, gdzie człowiek chciałby sobie pójść i z przyjemnością pobyć.
Żeby, chociaż dom kultury jakiś był dla biedaków takich, jakich nas tu coraz więcej, gdzie ze znajomymi w bridgea pograłoby się lub w szachy, a przy okazji wystawę dobrą obejrzało, koncertu w kameralnym wystroju posłuchało, dziecko na naukę tańca lub rytmikę przyprowadziło. I w ogóle choć przez kilka godzin jak Europejczyk w mieście kulturalnym się człowiek by poczuł, a nie jak głupek leśny albo wieśniak jakiś.
Wiem, co mówię, nikt mnie nie przekona, że domem kultury nazwać można przesławne Iławskie Centrum Kultury mieszczące się w kilku pokojach na poddaszu kina, zajmowanych przez dyrekcję i jej sekretariat, głównego księgowego i personel, kierownictwo administracyjne dowodzące sprzątaczkami, kierowcą i tzw. konserwatorami.
W rezultacie czego z tej firmy przesławnej, prawdziwego domu kultury nie czyni nawet dział organizacji imprez, mieszczący się w takiej trochę większej sali, gdzie za swymi biurkami trzy panie instruktorki miejsca pracy mają. Bo i co to za działalność na niwie rozwoju kulturalnego iławian, skoro wszyscy zajęci są głównie namawianiem dyrektorów i nauczycieli miejscowych szkół albo przedszkoli do występów pod szyldem ICK w sali kina albo w hali sportowej. Czy tymi szkołami i przedszkolami kierują niemoty albo matoły jakieś, które bez pomocy ICK w żaden inny sposób nie potrafiliby swym nauczycielom wytłumaczyć, jak mogą mieszkańców miasta zaprosić do kina albo hali widowiskowej na występy, pokazy i prezentacje ich szkolnych zespołów artystyczno-kulturalnych oraz dzieci teatralnie, muzycznie i wokalnie utalentowanych?
Chociaż czy ja wiem?... Może przesadziłem trochę i nie w pełni doceniłem kulturotwórczą rolę dawnego Iławskiego Centrum Kultury Sportu i Turystyki, a obecnie „kultury” jedynie. Ale to przez nieuwagę wszystko. Zapomniałem bowiem, że tam przecież zarówno dyrekcja jak i pracownicy telefony mają, tudzież komputery z dostępem do internetu, a te aż się grzeją od nieustannego wyszukiwania po całej Polsce (wojewódzkiej i powiatowej) chętnych na przyjazd do Iławy na dobrze opłacaną chałturę zespołową albo solową w sali kina lub hali widowiskowej. Tak, jakby nikt z nas w telewizorze swoim albo na magnetowidzie tego rodzaju cymesów nigdy nie oglądał... Albo jakby tych pieniędzy, liczonych w skali roku na grube, bardzo grube tysiące, budżet miasta nie mógł wydać na działalność miejscowych, istniejących w Iławie i z iławian złożonych zespołów muzycznych, śpiewaczych, tanecznych, satyrycznych, kabaretowych i teatralnych. No bo jakże to tak?
Czy tu w Iławie klimat mamy jakiś syberyjski i niesprzyjający rozwojowi miejscowego życia kulturalnego i artystycznego? Czy tu złe wiatry wieją, zimy są zbyt długie i ostre, a lata zbyt krótkie i pochmurne, że gdzie indziej w miastach i miasteczkach polskich mogą istnieć i istnieją kabarety, grupy muzyczne, kluby satyryczne, zespoły wokalne i taneczne, które nad Jeziorak zarobić przyjeżdżają, a tylko w Iławie nic swojego nie ma i trzeba z tzw. Wielkiego Świata tę kulturę, sztukę i rozrywkę do nas importować?
No właśnie, jak to jest z tą kulturą w mieście oraz w ICK, szanowna rado miejska i panie burmistrzu Jarosławie Maśkiewicz, nie mniej szanowny?... Gdzie ona się dzieje, na czyje zamówienie i gdzie się tworzy? Na strychu w kinie, w ratuszu, czy na mieście? A może w lasach, które miasto zewsząd otaczają i w których drewna ledwie starcza na potrzeby Umidrexu, Humdrexu oraz MM-ów? Przez co nie można w żaden sposób dopuścić do tego, by w mieście o galopującym bezrobociu „powstał kolejny zakład przetwórstwa drzewnego” – jak to niedawno ogłosił wszem i wobec na łamach Kuriera sławny ze swej niegdysiejszej działalności biletowej w ś.p. restauracji „Czapla” pan Leszek Jankowski, obecnie główny związkowiec powiatowy związków zawodowych na cała Polskę porozumianych (dzisiaj już wiadomo z kim i w jakim celu...).
No i dzięki temu w ten piękny i malowniczy sposób odżyło przynajmniej w Iławie stare hasło: „Nie było nas, był las. Nie będzie nas, będzie las”. Zatem niech sczeźnie Iława, byleby tylko lasy zostały, bo lasy to nasza przyszłość i w nich nasza nadzieja...
Niech sczeźnie Iława, do czego komu potrzebne takie miasto, w którym pracy nie ma, ani rozrywki, ani kultury. I tylko lasy głębokie dookoła, przez co pieniędzy ledwie wystarcza na utrzymanie ratusza, diety panów radnych, pensje pana burmistrza i jego urzędników oraz walecznej straży miejskiej. Strasznie bardzo walecznej i od pewnego czasu przydatnej zwłaszcza do pomocy w ratuszu przy zwalnianiu z pracy byłych kierowników oraz karne doprowadzanie przed oblicze srogiego pana burmistrza różnych takich tam, nikomu do niczego niepotrzebnych, miejscowych „pseudo-artystów”, jak na przykład Czesław Wasiłowski.
Znamy go wszyscy, bo facet od 35 lat w Iławie zawodem artysty-fotografika się zajmując, nie tylko urodę wielu pięknych iławianek na barwnych fotogramach w bajeczny sposób uwiecznił. On ci na dziesiątkach wystaw krajowych w Olsztynie, Warszawie, Krakowie, Kielcach czy Wrocławiu oraz zagranicznych na Cyprze, w Londynie, Cleveland, Berlinie, Ontario, Melbourne itd. zdobywał nagrody i medale za prezentowanie tam najpiękniejszych miejsc, zakątków, uroczysk i zjawisk pejzażowych Pojezierza Iławskiego.
Człowiek ten przez te długie lata swojej działalności artystycznej wraz ze swym nieodłącznym aparatem fotograficznym wyposażonym we wszystkie potrzebne mu obiektywy, był obecny na każdej imprezie kulturalnej, społecznej, artystycznej, rozrywkowej czy nawet politycznej, utrwalając na fotograficznej kliszy życie społeczne, społeczno-kulturalne, gospodarcze i polityczne Iławy oraz wygląd zmieniających się z miesiąca na miesiąc oraz z roku na rok ulic, placów i zaułków miejskich.
W wyniku czego, kosztem wielu wyrzeczeń, nakładów środków i wielu nieprzespanych nocy, zbiory iławskiego artysty-fotografika są nie tylko dokumentacją – dziejących się w Iławie w ciągu ostatnich 35 lat! – przemian urbanistycznych, gospodarczych, politycznych i społecznych, ale też znaleźć można w nich setki sportretowanych przez tego rasowego fotografika lokalnych, regionalnych i krajowych: artystów, pisarzy, twórców, sportowców, działaczy politycznych, gospodarczych itp., którzy w przeciągu tych wszystkich minionych lat rządzili miastem i regionem. Odwiedzali Iławę. Byli w Iławie. I gościli w Iławie.
Nic tylko palce lizać, miód, cud i ultramaryna, super-gratka i jedyna okazja dla każdego normalnego szanującego się włodarza miasta czy miasteczka zamierzającego obchodzić większy lub mniejszy, taki na przykład, jubileusz nadania jego miejscowości praw miejskich.
Tak jest! Cud, miód, gratka i okazja wszędzie indziej, ale nie tu, w Iławie 700-letniej. Tu wszystko na nic, wszystko psu na budę, hetka pętelka i o kant dupy potłuc. Bo ani w to się ubrać, ani tym się najeść, a już na pewno nie da rady tym się upić na bankiecie dla uczczenia jubileuszu 700-lecia miasta.
Owszem na początku minionego roku zaproszono kilka razy pana Czesława Wasiłowskiego do ratusza na stosowne narady w celu omówienia programu i sposobu obchodów 700-lecia miasta nad Jeziorakiem. Zamówił też pan burmistrz oraz urzędnicy działający w jego imieniu u naszego fotografika pewną ilość fotogramów z pejzażami miasta do książek o Iławie przygotowywanych przez olsztyńskich wydawców i autorów. Poproszono go też o przygotowanie wystawy i albumu fotograficznego pt. „Goście Iławy”. Żeby mieszkańcy Iławy oraz zaproszeni goście mogli się przekonać, że Iława to prawdziwie historyczne miasto, które sroce spod ogona nie wypadło, skoro bywały tutaj różne grube ryby oraz ważne osoby i osobistości.
Czesław Wasiłowski – artysta, co się zowie – wszystkie te zamówienia składane przy ludziach i publicznie potraktował poważnie i nie żałując pieniędzy, których mu zawsze brakło, nakupował filmów i materiałów fotograficznych, zlecił wykonanie odpowiednich odbitek, powiększeń ujęć oraz kadrów. Następnie ufny w swoją sztukę oraz ludzką przyzwoitość czekał chwili, kiedy ratusz to wszystko – zgodnie z umowami – wykupi od niego i uczciwie zapłaci. Czekał, bo wierzył słowu pana burmistrza i jego urzędników, a wierząc wziął się za robotę bez stosownych umów, zleceń czy zaliczek chociażby, czyli na tak zwaną „gębę”. Gębę pana burmistrza. No i doczekał się. O naiwności ludzka..
Wpadł jak śliwka w szambo. Doczekał się z samego rana wizyty umundurowanych dwóch strażników miejskich, którzy zadzwonili do drzwi i zaspanemu artyście oświadczyli z gracją, że pan burmistrz raczy na niego czekać w gabinecie swoim. Czesław szybko się ubrał i zachwycony tak eleganckim zaproszeniem do najważniejszej osoby w mieście, raźno – w towarzystwie umundurowanej eskorty – zszedł po schodach, wsiadł do samochodu, który pan burmistrz był uprzejmy po niego wyekspediować razem z eskortą, przejechał nim coś ze 73 metry z Niepodległości nr 12 na Niepodległości nr 13 i po chwili był już w gabinecie, gdzie go oczekiwał włodarz Iławy oraz wydawcy książki i albumu, jakie miały być ilustrowane fotogramami naszego artysty.
Był pewien, że zaraz się dowie o terminach płatności i wysokości swego honorarium za wykonaną pracę. Ale usłyszał całkiem coś innego. „Słuchaj Czesław, nie weźmiemy od ciebie żadnej fotografii, one są nam niepotrzebne, mamy lepsze pomysły na obchody 700-lecia Iławy” – rzekł był pan burmistrz.
Artysta, który z panem burmistrzem jest po imieniu od czasu (gdy ten jeszcze gdzieś w jakimś GS-ie czy innej spółdzielni produkcyjnej przed laty pracował), czując, że w jednej chwili cały świat mu się na głowę zawalił, zdołał jeszcze wybąkać: „Ale dlaczego, Jarek?! Przecież tak nie można! Ja z tym miałem tyle roboty i poniosłem takie wydatki!”.
„No i co z tego? Nieważne. Ja tu jestem burmistrzem i ja decyduję o wszystkim” – usłyszał fotografik, poczym zdeptany opuścił gabinet najważniejszej osoby w mieście i zwyczajnie poszedł się upić z rozpaczy. Bo cóż innego pozostaje biednemu i oszukanemu człowiekowi, tylko napić się i zapomnieć. No i napił się nasz artysta-fotografik. Napił się tak bardzo, że niewiele brakowało, a wypiłby o jeden kieliszek za dużo i pewnie by sczeznął, biedak – gdyby nie miał w całym swym nieszczęściu odrobiny szczęścia w osobach dobrych ludzi, którzy nie dopuścili do tego, by taki artysta sczeznął.
Ciekawe czy Iława będzie miała tyle samo, co artysta Wasiłowski szczęścia i dobrzy ludzie uratują miasto przed sczeźnięciem. Bo, jak można sądzić po dotychczasowej dynamice rozwoju miejskiej gospodarki, wzroście zatrudnienia i dochodów ludności – pan burmistrz, prawdopodobnie tak samo jak artystów, traktuje też biznesmenów chcących w Iławie robić interesy i tutaj inwestować.
Bądźmy zatem czujni, szanowni iławianie, bo licho nie śpi i gdy Iława sczeźnie, to my razem z nią i tylko las pozostanie po nas, o co poniektórym prominentnym iławianom być może właśnie chodzi.
Panu burmistrzowi zaś dedykuję znamienne słowa wieszcza, wyryte na gdańskim pomniku „Solidarności”:
„Który skrzywdziłeś człowieka prostego, śmiechem nad krzywdą jego wybuchając. Na pomieszanie złego i dobrego, gromadę błaznów wokół siebie mając”.
Wiesław Niesiobędzki