Nie spodziewaliśmy się tak żywej reakcji czytelników na nasz reportaż o ubojni Barbary Estkowskiej. Ludzie opowiadali nam historie swoje, ale z reguły nie chcieli się przedstawiać. Teraz sytuacja się zmienia. Pan Krzysztof z Prabut, który ma już inną, lepszą pracę, postanowił podzielić się wspomnieniami z czytelnikami Kuriera.
„7 listopada 2002. Poszedłem do pracy na 6:00, wróciłem o 4:00. 8 listopada 2002. Poszedłem do pracy na 6:00, wróciłem o 2:00. 9 listopada 2002...”
Krzysztof Szołucha z Prabut pracował w ubojni Barbary Estkowskiej prawie 3 lata i przez cały ten czas prowadził zapiski. Odszedł, bo nie miał już sił, znacznie stracił na wadze, w pracy coraz częściej miał krwotoki z nosa, a oczy z wycieńczenia zachodziły mu mgłą.
Dziś pracuje w Anglii w rozsądnym wymiarze godzin i za rozsądne pieniądze. Jest kawalerem, a więc skorzystał z okazji wyjazdu za granicę, jak tylko się taka nadarzyła.
– Wiem, że wszyscy by chcieli porzucić ten obóz pracy i wyjechać, ale trzymają ich tu rodziny – mówi. – Ludzie tu wytrzymują, bo nie mają wyjścia. W Prabutach trudno o pracę. Dlatego też boją się głośno o tym mówić.
NIE MA CZASU NA SEN
Pan Krzysztof jest normalnie zbudowanym mężczyzną. Wykonywał jednak pracę za prawdziwych „goryli”. Jednego, wyjątkowo długiego tu dnia pracy, dwie osoby przerzucają średnio 4 tysiące sztuk 25-kilogramowych indyków.
– Jeden wyrzuca z samochodów, a drugi podnosi i niesie powiesić na strzemiączkach. Potem się wymieniają – opowiada były pracownik ubojni. – Ja pracowałem i przy zrzucie, i przy rozbiorze, czyli krojeniu mięsa.
Jak wynika z zapisków pana Krzysztofa, najdłużej pracował 22 godziny.
– Mieszkam 20 minut drogi od Starego Kamienia, więc po takim maratonie szedłem się położyć. Bywałem tak zmęczony, że nie wiem, jak nieraz trafiałem do domu – kontynuuje Szołucha. – Ale większość pracowników, którzy mieszkali w Suszu czy w Zalewie, zostawała tam na noc. Kładli się wszyscy w szatni. Za dwie godziny musieliśmy się przecież zjawić z powrotem.
JAK NIEWOLNICY
Nie tylko wycieńczająca praca fizyczna przywołuje panu Krzysztofowi na myśl obóz koncentracyjny.
– Pani Estkowska lubi ploteczki – mówi o byłej szefowej. – Miała swoich ludzi, którzy donosili jej każde słowo krytyki na temat pracy. Na mnie też ktoś musiał donieść, że narzekam, bo w pewnym momencie zaczęła się strasznie nade mną pastwić. Zaganiała do najcięższej pracy.
Ludzie, jak wynika z relacji byłego pracownika, są tu traktowani jak niewolnicy.
– Bez różnicy, czy ktoś pracował pierwszą godzinę czy dwudziestą, musiał robić tak samo wydajnie, inaczej był przez panią Estkowską obrzucany wyzwiskami – kontynuuje. – Do mężczyzn zwracała się „bydło”, a kobiety potrafiła nawet od „szmat” wyzywać.
Estkowską czasami zastępował jej brat, kierownik ubojni w Ząbrowie k. Iławy.
– Kiedyś powiedział do nas tak: pamiętajcie, że za tymi drzwiami świat dla was nie istnieje – wspomina Szołucha.
PO KONTROLI TROCHĘ „LUZU”
Pan Krzysztof pamięta, że kiedyś już ktoś napisał anonim do inspekcji pracy i skontrolowano ubojnię.
– Zrobiła wtedy dwie zmiany. Pierwsza pracowała od 6:00 do 14:00, a druga od 14:00 praktycznie do rana – opowiada. – Nie wyrabiała się jednak z przerobem i po dwóch miesiącach powróciła do poprzedniego systemu. Słyszałem, że teraz, po ostatniej kontroli, znów chce wprowadzić dwie zmiany. Ale pewnie znów na bardzo krótko. Tu 40 ludzi wykonuje pracę za 120. Fakt, że płaci zawsze na czas, ale nie liczy za nadgodziny.
Pan Krzysztof liczy się z tym, że Estkowska poda go za tę relację do sądu.
– Nie boję się tego. Sprowadzę jej świadków, wszystkich byłych pracowników – kończy historię.
PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI
Zgodnie ze sztuką dziennikarską, redaktor naczelny „Kuriera” wysłał do Barbary Estkowskiej pytania, umożliwiając jej pełne odniesienie się do słów Krzysztofa Szołuchy. Odpowiedzi niestety nie dostaliśmy. Drukujemy więc same pytania:
1. Czy zdarzyło się, że pracownicy Pani zakładu pracy pracowali nawet po 22 godziny bez przerwy?
2. Czy to prawda, że pracownicy, którym – po długim dniu pracy nie opłacało się wracać do domu, bo za kilka godzin musieli znów stawić się w pracy – spali w zakładowej szatni?
3. Czy to prawda, że np. zaledwie dwóch ludzi wykonuje pracę polegającą na wyładowaniu nawet 4 tysięcy sztuk indyków i zawieszaniu ich na specjalnym strzemiączkach?
4. Czy prawdą jest, że wprowadziła Pani „atmosferę” pracy, polegającą na wymuszeniu takiej presji w relacjach personalnych pomiędzy pracownikami, iż jedni donoszą szefostwu na drugich w rozmaitych tematach, nawet niezwiązanych z firmą?
5. Czy prawdą jest, że w Pani zakładzie pracy dawniej pracowało się na dwie zmiany?
6. Czy prawda jest twierdzenie, że obrzuca Pani swoich pracowników wyzwiskami – i w cztery oczy, i publicznie?
Pytania pozostały bez odpowiedzi.
MAGDA MAJEWSKA
kom. 0691 94-34-58
Jedna z ciekawszych rozmów telefonicznych
Donosicielstwo premiowane
Zadzwonił do nas mąż kobiety, która nadal pracuje w ubojni Estkowskiej. Nie chce, żeby żona straciła pracę, dlatego prosi, aby jego personalia pozostawić tylko do wiadomości redakcji. Tak też czynimy.
– Tu się pracuje jak w obozie koncentracyjnym. Szefowa nie docenia oddanych pracowników, tylko premiuje donosicieli – mówi czytelnik. – Pracownicy są traktowani po chamsku. Brat Estkowskiej potrafi wyzwać kobiety od „kurew”. Moja żona jest silna fizycznie, ale słaba psychicznie. Strasznie wszystko przeżywa, a nawet koleżankom nie może się pożalić, bo zaraz donoszą szefowej. Zarabia pieniądze kosztem rodziny. Kiedy wraca do domu, to nie ma już czasu ani siły na nic.
I tym razem stosowne pytania, by poznać zdanie drugiej strony, wysłaliśmy do Zbigniewa Pęksińskiego, brata Estkowskiej:
1. Jako kierujący zasobami ludzkimi, czy używał Pan wulgarnych słów w stosunku do pracowników zakładu pracy, będącego własnością Pańskiej siostry – Barbary Estkowskiej?
2. (dotyczy Krzysztofa Szołuchy) Czy powiedział Pan kiedykolwiek – w cztery oczy lub też w obecności większego grona – do pracowników: „Pamiętajcie, że za tymi drzwiami świat dla was nie istnieje”.
Podobnie jak w przypadku szefowej (siostry), pytania pozostały bez odpowiedzi.
Krzysztof Szołucha pracował w ubojni drobiu
prawie 3 lata. Dzień pracy, jak wynika z jego zapisków,
trwał nawet 22 godziny.